niedziela, 8 lipca 2012

Syn

W powietrzu wisi coś...coś jest w jego zapachu i temperaturze, jakaś powtarzalność, która otwiera w głowie drzwi. W mojej głowie są to ogromne, drewniane, ciężkie, białe drzwi o podwójnych skrzydłach z wytłoczonymi kwaterami, które tworzą obraz czasu przez lekkołuszczącą się farbę i fragmenty bieli miejscami wpadającej w starzejący krem. Drzwi wiszą na dużych, solidnych, mosiężnych zawiasach, a otwierają się za pomocą potężnej, złoconej klamki, przy której moja dłoń staje się jak dłońmałej dziewczynki. Przechodzę przez te drzwi i widzę moje skryte tęsknoty, które mogę przeżyć przez ulotną chwilę tu i teraz.
Widzę jak chowam na dno szafki, za stertęinnych ubranek, wszystkie spódniczki, żeby tylko mamie nie przyszło do głowy,żeby mi którąś założyć. Chowam różowy wełniany komplecik w paseczki z koronką i guziczkami, którego widok przyprawiał mnie o histerię, podobnie jak wszelkiego rodzaju rajtuzy. W małym przedpokoju, siedząc na podłodze, zakładam ulubione tym razem, czerwono-beżowe lakierki wiązane na sznurówki. Zbiegam po schodach betonowej, ciemnoszarej klatki i wybiegam przez zielone drzwi. Wpadam w objęcia słońca i zielonej trawy poprzerywanej kwitnącymi kaczeńcami i mleczami. Ponad nimi, okalając zielone drewniane ławki, góruje kwitnący dziki bez o intensywnym zapachu. Wkoło rosną betonowe klocki, a za moimi plecami roztaczają się dźwięki głosów mojej mamy i babci.
Widzę jak zbieram kwiaty, te polne i te z cudzych ogródków, bo swojego nie miałam. Chodzę w spodniach, długich włosach spiętych w potargany przygodami kucyk. Mam jedną koleżankę i wielu wrogów, od których często dostaję kopniaka za to że jestem w nieodpowiednim miejscu, ale koleżankę mam prawdziwą, śliczną i dobrą.
Wracam do domu i myję się w różowejłazience, w której kafelki są z plastiku, a na ścianie wisi wielki, pękaty bojler. Wchodzę do długiej, ślepej kuchni, rozprutej tylko małym oknem na pokój. Czeka na mnie słodka herbata i kanapki z pomidorem, które wcześniej przygotowała dla mnie babcia. Potem idę spać, ale tylko na niby, za łóżkiem mam schowane zabawki i spod kołdry oglądam nielegalnie telewizor. Nie wiem kiedy zasypiam, a rano nie mogę wstać. Potem znowu biegnę na dwór, bo przedszkola nie pamiętam, nie ta chwila, nie te drzwi...
Na teren przedszkola chodzę po południu, z ulubioną koleżanką. Zakradamy się przez dziurę w płocie, żeby pohuśtać się na podwójnej huśtawce, do której w czasie opieki pań przedszkolanek nigdy nie mogę się dopchać. Siadamy na przeciwko siebie w cieniu ogromnej lipy, oglądamy nasze kwiatki i gadamy, gadamy, gadamy, dużo, o czymś co skryło się w mojej niepamięci chyba już na zawsze.
Wspomnienie przychodzące każdej wiosny, w taki dzień jak ten, kiedy nabieram w płuca taki sam zapach kwitnących kwiatów i drzew, a ciało owiewa ta sama ciepłota co wtedy. Moje drzwi są piękne i silne, bo skrywają za sobą prawdziwy skarb...



 olej na płótnie, wymiary: 130/90 cm, 2012 rok




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz